jesiennik 7

W oczekiwaniu na występ waszego zespołu, wypatrywałam Cię w tłumie. Nie robiłam tego celowo, moje oczy samowolnie błądziły po hali wypełnionej ludźmi z niesamowitą energią. Wszyscy w koszulkach genialnych zespołów, z przydługawymi włosami, pełni buntu i chęci wolności. Będąc tam, czułam się tak, jak gdybym wróciła do zapomnianego już dawno domu, pełnego znajomych zapachów, smaków i dźwięków.
Moje oczy szukały Twojego uśmiechu - same jakby uśmiechały się na myśl o nim. Zdrowy rozsądek i kilka trzeźwych jeszcze myśli doradziło mi spokój, wysłuchałam więc ich posłusznie. 
Wgapiałam się w pustą scenę, która na Ciebie czekała. Niczego więcej nie było mi potrzeba. Wiedziałam, czym będę cieszyć się za chwilkę, za moment, za kilka minut zaledwie. I tak patrzyłam sobie tylko. Kiedy chwyciłeś gitarę, uśmiechnąłeś się kilkakrotnie - a to do kolegów z zespołu, a to do publiczności. Kiedy zacząłeś grać. Kiedy rozpuściłeś włosy. Kiedy otoczył Cię dym sceniczny, a przenikające go barwne reflektory wyglądały tak strasznie niesamowicie.
Rzeczą najbardziej nieziemską jest pasja, jaka w Tobie drzemie. Choć wiem o Tobie niewiele, uwielbiam podziwiać, jak wiele radości daje Ci muzyka. Jak zatracasz się w niej bez reszty.

Wygraliście. 
Ja zachorowałam. Może zachorujesz ze mną?
Marzenia ściętej głowy.

Komentarze