Nic śmiesznego

Załamana jestem troszkę, odrobinę tylko. Ten felerny smutek ogarnął mnie z powodu przyjaciół lub też "przyjaciół", choć może nawet ich braku, jeśli prezentować mam tutaj swoje szczere i niczym niezmącone przemyślenia wyrwane z codzienności. Miłością samą w sobie też załamana jestem troszkę, a jeszcze bardziej stopniem jej skomplikowania i wariactwami, jakie się jej przypisuje.
Już od jakiegoś czasu kumuluje się we mnie złość straszliwa - nawet ja tej mojej złości się nieco boję. Niespecjalnie ją lubię, czasem bywa dość uciążliwa, nie pozwala na działanie według planu, kiedy ułożę sobie go w głowie posłusznie od czasu do czasu, nierzadko wbrew własnej woli. Bo planować nie lubię, gdyż chciałabym żyć jak artyści niesamowicie wolni, o których pisze się później biografie, a kolejne pokolenia posługują się ich nazwiskami jako wyrazem swojego buntu do otaczającego świata. Marzenia moje sięgają szczytów szaleństwa.
Nie chcę mijać takiego "przyjaciela", nie mając ochoty przywitać się z nim nawet grzecznie. Aktorka byłaby ze mnie marna, bo żadnym wymaganiom nigdy nie sprostam z uwagi na mój temperament. "Przyjaciele". Stoją. Idą. Przystają. I znów idą.
W tej chwili staram się odrzucić precz, układające się w kadry filmowe, wizje w mojej głowie i.. Przygryzam wargi z nadmiaru emocji niechcianych. Marszczę czoło w tej całej niepewności. Wzrok swój wbijam w ziemię, lekko spłoszona, a jednocześnie zanurzona w swej złości po pas i pewna jej nade wszystko. Idę. A chwilę później, mimo lęku i zbyt dużej ilości niechęci, mówię to "cześć", choć przez zęby wysyczane. Uciekam jak tylko mogę najszybciej. Może ich wzrok mierzył długość moich kroków. Może potrafili określić różnicę między prędkością przed i po tym krótkim spotkaniu. Może wyczuli w naszym zetknięciu jakiś niepokój. "Przyjaciele". Złość ze mnie nie ulotniła się zupełnie, ona się wyłącznie mnoży. Mam wielką nadzieję, że wypadła mi po drodze, bo ja z nikim swoją złością nie chcę się dzielić.
Odeszli.
A może chciwi "przyjaciele" na moją złość zasługują. Jeżeli czegoś im potrzeba i wtedy właśnie dziwnie miłe słowa zaczynają płynąć z ich ust - może zasługują. Nie, to zbyt okropne, nieludzkie wręcz...
Po prostu przysługuje im moje milczenie. Ja nazywam to prywatnym smutkiem. Ich zaś reakcję na mój smutek nazwę udawanym współczuciem.
Taki sobie teatr dnia codziennego, nikt nie potrafi być lojalny. Nikt nie potrafi posmucić się z drugim człowiekiem.

Komentarze