Ratunek

Wiele się zmienia.
Poznałam zakamarki świata, o których pojęcia jeszcze niedawno nie miałam. Przejrzałam na wskroś telewizję, wszelkie media i ich twórców. Co tydzień bywałam w słynącej niby wielkością i równie wielkim, choć wygórowanym bardziej, stylem bycia, Warszawie. Gdzie miłość miała zabawowe tylko znaczenie, gdzie dotyk nie wywoływał dreszczy, a pocałunki grzeszne były, bo puste. I wszystko mi nagle zmalało, a największe moje marzenia (cele), wydawały się przekroczyć swój limit. Miałam bowiem wszystko, czego potrzeba mi do życia w stadium spełnienia - przyjaciół bliższych niż rodzina, światła, scenę, emocje. Myślałam, że gdy nadejdzie kres przygody życia, narodzi się największe piekło. W tej rzeczywistości, do której wrócić będę musiała, chociażbym zapierała się słowa "koniec" jak tylko potrafię najwytrwalej. Rzeczywistość - będę musiała tworzyć ją od nowa, bo niewiele pamiętam, a strzępki tej przedwakacyjnej już dawno zagubiły się w świecie.
Pojawił się Ratunek.
Cześć.

Odezwiesz się kiedy spadnie pierwszy śnieg. Umówimy się na spacer, będzie klimatycznie. Na pewno się odezwiesz. W windzie jechałam wtedy, z myślą, że odezwiesz się, bo przecież pamiętasz - tak mi podpowiadała nadzieja, choć nie ufałam jej wcale, dotąd bywała zdradliwa.
Dokładnie pamiętałeś, co do godziny, a ja telefonu nie odebrałam nawet, bo opatrzony był Twoim imieniem. Później napisałam, że nie słyszałam, bo wstyd mi było nieco, że mojemu szaleństwu od dwóch lat nie ubywa na sile. Że wciąż ręce mi się trzęsą, że ciągle z jednej strony mam ochotę skakać i obwieszczać moją miłość całemu światu, z drugiej zaś - że powinnam skryć się w ciemnym kącie i nie wyjść z niego nigdy. Ja powiem Ci szczerze - nie odebrałam, bo nie potrafiłam. A Ty zdążyłeś wsiąść już w autobus i dojechać do domu... Podła jestem ponad wszystko, tak się też czułam. Choć nieświadomie tak postąpiłam, bo wszystko, to ja bym dla Ciebie tylko mogła zrobić.
Ustaliliśmy godzinę, przystanek i przyjechałeś jednak. Wysiadłeś z autobusu, wyciągnąłeś z uszu słuchawki, z których pewnie sączyły się dźwięki dla Ciebie najmilsze. I tak się zaczęło właśnie. Przeszliśmy miasto kilkakrotnie - wzdłuż, wszerz, tymi mniej i bardziej oczywistymi drogami. A propos dróg, ta prowadząca mnie do Ciebie, wcale nie była łatwa. Co najciekawsze, wyłącznie do Ciebie mnie ta droga wiodła, bardzo długi czas. Stawiano na niej wiele przeszkód, a ja, bo spontaniczna, zwariowana i nieśmiała jestem przecież, omijałam je, bądź (co czasami bywało błędem), dawałam im czas na działanie. Tkwiłam wiernie w tym samym miejscu drogi, rozglądając się w różnych kierunkach, lecz żadnym nie podążając. Tak bardzo byłam zniechęcona i pełna rezygnacji. Wiedziałam, że jesteś jedynym dla mnie Ratunkiem i wierzyłam naiwnie, że, prędzej czy później, zatriumfuje sprawiedliwość. Czekałam.

Komentarze