Najtrudniejszy najprostszy gest

Jestem naiwną marzycielką. Wierzę, że dobre czyny względem innych zawsze powracają. Nawet jeśli w nieco zmodyfikowanej formie, to zawsze okraszonej pozytywnymi emocjami. Wierzę też, że zło pamięta o swoim źródle i powraca do niego niczym bumerang. I choć wielokrotnie to, co dzieje się w życiu, przeczy temu, w co pragnę wierzyć, nie zmienię swoich przekonań. Bo przecież będąc elastycznym wobec wartości i ideałów, nie trudno o szaleństwo…
Próbuję być uczciwa. I nie potrafię zrozumieć dlaczego w drobnych gestach zwykle doszukujemy się wyłącznie chęci otrzymania czegoś w zamian, gdyż nie jesteśmy w stanie uwierzyć w czyste, okraszone sympatią, intencje. My - paranoicznie nieufni i przerażeni każdym przejawem życzliwości. My – niepotrafiący uzmysłowić sobie, że człowiek z natury posiada pokaźne pokłady uprzejmości i dobra, którymi zobowiązany jest się dzielić. I że każdy z nas pragnie czuć się potrzebnym. Bo w istocie wszyscy, niezależnie od stanu majątkowego, cywilnego czy emocjonalnego, działamy niemal identycznie.
Najistotniejszy jest efekt. I czy naprawdę ważne jest to, czy ktoś pragnie pomóc drugiemu człowiekowi bezinteresownie czy też przez to zamierza w jakiś sposób poczuć się lepiej we własnej skórze? Oba cele są równie szlachetne i uszczęśliwiają zarówno jedną, jak i drugą stronę. Jeżeli czyjeś szczęście jest skutkiem ubocznym, powinniśmy je przecież mnożyć i nie wypierać się go za wszelką cenę. Nie ma nic złego w budowaniu własnej samooceny poprzez rozprzestrzenianie radości wśród innych.
A jeżeli chęć zapisania się w czyjejś pamięci czy pragnienie wywołania uśmiechu na twarzy przyjaciela, dziadka, męża, kochanki lub jakiejkolwiek innej osoby, jest znacznym odchyleniem od normy, to nie chcę żyć w takim świecie. Bo nigdy się w nim nie odnajdę.
Na szczęście!

Komentarze