Pozytywny

"Do czterech razy sztuka" to moja nowa życiowa dewiza. I ciesząc się, że nie „do pięciu” czy „do sześciu”, pragnę napisać słów kilka o wakacyjnych upadkach, upadkach, upadkach i jednym wzlocie. A ściślej mówiąc - o moich doświadczeniach związanych z heroiczną walką o prawo jazdy. Zaręczam, że taka właśnie była!
Muszę przyznać, że umiejętność bycia panem i władcą pojazdu od zawsze robiła na mnie niemałe wrażenie i nie wyobrażałam sobie, iż ja – oferma z powołania – mogłabym kiedykolwiek dołączyć do grona kierowców. Natomiast wśród mody na uczęszczanie na kurs i uzyskiwanie uprawnień tuż po przekroczeniu progu dojrzałości, postanowiłam, iż moim tegorocznym celem, jedynym zresztą, będzie zdanie egzaminu na prawo jazdy. Czy zachęciło mnie do tego pragnienie udowodnienia sobie, iż jestem w stanie pokonać własne słabości? Czy chciałam udowodnić, że mogę być silną, samowystarczalną i dojrzałą kobietą? Czy też znając niechęć mojego chłopaka do jazdy samochodem, pomyślałam o przyszłości i o tym, że nie wszędzie zamierzam się tłuc autobusami czy pociągami, więc postanowiłam podarować sobie prezent w postaci wygody przyszłych podróży? Czy po prostu dołączyłam do tłumu, ślepo za nim podążałam i za żadne skarby nie chciałam się od niego odłączyć?
Nie wiem co było decydującym czynnikiem. Wiem jednak, że choć droga była wyboista, niczego nie żałuję. Z perspektywy czasu doceniam każdą porażkę. Właściwie to nawet w rozpaczy czyniłam pewne postępy. Gdy po pierwszym egzaminie sprawiłam, że cienie pod moimi oczami zajęły niemalże połowę policzków, po trzecim byłam w stanie pojechać do kina i śmiać się, oglądając „Minionki”. Powiem szczerze, była to najlepsza możliwa ucieczka od kolejnego dnia straconego na łzy i analizowanie felernej trasy egzaminacyjnej… W tym momencie należą się podziękowania dla pomysłodawcy, więc dziękuję Ci, Patryku!

Choć mam wrażenie, że gdy opowiadam znajomym o moich przeżyciach, oni myślą wyłącznie o tym, że zdałam dopiero za czwartym razem, nauczyłam się postrzegać moje porażki jako naukę. Nie ukrywam, iż bardzo pomogła mi w tym pani J., która podczas ostatnich wspólnych godzin jazdy, pomogła mi wypracować odpowiednie podejście i dzięki tym właśnie spotkaniom uważam ją za najlepszego instruktora, na jakiego mogłam trafić. Mówiła, że może tak właśnie musiało być, chociaż nie do końca rozumiała, dlaczego mi się nie udaje, gdyż podobno miała kursantów, którzy jeździli gorzej i zdawali ten cholerny egzamin. Finalnie, dzięki niej, własnym przemyśleniom i wielu rozmowom na ten temat, doszłam do wniosku, że dostałam od losu nagrodę w postaci lekcji drogowej pokory i uważam, że dzięki temu będę bardziej czujnym i ostrożnym kierowcą. I nie zginę na zakręcie, co wróżył mi pierwszy egzaminator, subtelnie sugerując, iż jestem piratem drogowym. 
Panią J. bardzo rozbawił ten fakt.
Miałam szczęście, co do wolnych terminów kolejnych egzaminów. Szczęście w nieszczęściu. Bowiem w efekcie zdawałam trzy razy podczas dwóch tygodni. Teraz wydaje mi się, że to po prostu nie mogło się udać (z wyjątkiem egzaminu drugiego, który poszedł jak z płatka i byłby zdany, gdyby nie pechowa sytuacja podczas, jak uważam, drogi powrotnej do ośrodka). Bo choć próbowałam zachować pozytywne nastawienie, powtarzać sobiem iż tym razem zdam, wizualizować ten moment – moja wiara podświadomie zanikała. Byłam zmęczona, psychicznie i fizycznie, a widok Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego przyprawiał mnie o mdłości i wprawiał w uczucie rezygnacji. Paranoja. Swoją drogą, to naprawdę dziwne uczucie - w dzień egzaminu budzić się z myślą o hamulcu ręcznym...
Wracając. Było tak, że po trzeciej nieudanej próbie nikt już nic nie mówił, nikt niczego nie oczekiwał, pewnie nikt już nie wierzył. A ja właśnie wtedy byłam spokojna. Zamyśliłam się, pojawił się egzaminator, pokonałam jego śmiesznie zawiłą trasę z drobnymi błędami i zdałam. I boję się myśleć, co byłoby, gdyby było inaczej, gdyby czwarty egzamin był powtórką poprzednich... Ale gdybać już nie muszę, gdyż dziś odbiorę wypłakane, wyjeżdżone, wymarzone i potwornie drogie, ale MOJE prawko!

Jeśli mogłabym cokolwiek poradzić osobom, które tak jak ja, wierzą w siebie raczej wątpliwie, a czekają ich podobne doświadczenia – należy być stuprocentowo pewnym swoich umiejętności.  Każda osoba powinna znaleźć na to właściwy dla niej sposób, zależny od tego, co sprawia jej trudność. Podczas egzaminu nawet najmniejsze zawahanie najpewniej przerodzi się w olbrzymią wątpliwość. Później najprawdopodobniej przeistoczy się w strach przed popełnieniem błędu, a od takiego myślenia do rzeczywistej pomyłki, nawet najbardziej absurdalnej, droga jest niezwykle krótka.  I tym sposobem bardzo łatwo jest nie zatrzymać się przed STOP-em czy przejechać na czerwonym świetle… Nikogo nie chcę straszyć, ale fakt, iż nie wierzyłam w moc stresu, potwierdzony został dokumentem z adnotacją „negatywny”. I jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, iż nieważne jak dobrze jeździłeś ze swoim instruktorem obok, egzamin odrze Cię ze złudzeń i postawi przed próbą zmierzenia się z własnymi emocjami. Co więcej – każe je utrzymać na wodzy. W najlepszym przypadku przez jakieś pół godziny jazdy, podczas gdy obok będzie siedział ten, o którym trąbili od początku kursu, o którego zachowaniach opowiadali znajomi, który będzie bacznie obserwował, dorzuci kilka komentarzy czy  rozsiądzie się w fotelu niczym król i, przykładowo, będzie wydawał polecenia tak niewyraźnie, że za każdym razem trzeba będzie prosić go o ich powtórzenie. Wówczas nie da się wytłumaczyć racjonalnie irracjonalnego zachowania. A takich podczas egzaminu, dziwnym trafem, zazwyczaj kilka się znajdzie. I nie można się tym zrażać. Nie można poddawać się przez własną, często niezrozumiałą, głupotę czy niespodziewane sytuacje na drodze. Póki się jedzie, należy mieć świadomość, że się dojedzie!
Gdy podczas nauki jazdy popełniałam błędy i wydawało mi się, że nazywanie mnie blondynką za kółkiem byłoby komplementem, przypominałam sobie moje pierwsze godziny w fotelu kierowcy i dostrzegałam, że i tak już wiele się nauczyłam. Ta myśl była dla mnie niezwykle motywująca, a z uśmiechem i pozytywnym nastawieniem jakoś zawsze przyjemniej się jeździ. Myślę nawet, że mam predyspozycje do tego, by stać się w przyszłości naprawdę dobrym kierowcą. Natomiast moja mama faktem, iż mogę zasiadać za kółkiem, jest i była przerażona. Mam głęboką nadzieję, że kiedyś uda mi się przekonać ją, że jazda ze mną nie jest koszmarem i zdołam odwieść ją od pomysłu ubierania kasku w samochodzie, którym kieruję… Ale to może kiedyś. Póki co, nie zamierzam zabraniać jej stosowania nawet najbardziej ekscentrycznych środków ostrożności. Muszę przyznać, że także się boję, co przyniesie moja obecność na polskich drogach, bo podczas przygody z moją „ulubioną” instytucją, zwaną WORD-em, mój entuzjazm i pewność siebie za kierownicą, nieco osłabły. Jednakże nie zrezygnuję z bycia kierowcą. Przecież muszę spełnić swoje marzenia – pokonywać trasy, słuchając Mr. Big!

Zdaję sobie sprawię, iż niektórym tak wnikliwe analizowanie procesu prowadzącego do otrzymania prawa jazdy może wydać się wręcz śmieszne, jednakże czułam potrzebę zamknięcia tego etapu. Myśli o egzaminie stały się moją małą obsesją - towarzyszyły mi nawet podczas Przystanku Woodstock czy też w czasie wyjazdu do Karpacza, gdzie zamierzałam o wszystkim, co codzienne i negatywne, zapomnieć. Dlatego czułam wewnętrzną potrzebę pozbycia się tego natłoku myśli, poprzez wypisanie się i… Jest mi teraz znacznie lżej.
Naprawdę, nigdy przedtem nie pomyślałabym, iż zdobywanie owego dokumentu może wiązać się z tak wieloma emocjami. Mało tego – podczas kursu uwielbiałam jeździć, nie było to dla mnie stresujące, a przekonanie o tym, że zdam egzamin, nie odstępowało mnie na krok. To, co wydarzyło się później, było dla mnie sporym zaskoczeniem. I całkiem możliwe, że jestem przypadkiem wyjątkowym, zbyt wrażliwym, a może i beznadziejnym. Jednakże jestem przekonana, że znajdzie się ktoś w analogicznej sytuacji i pocieszą go moje słowa. Życzę każdemu kursantowi jak najkrótszej egzaminacyjnej przygody! Póki nie musicie uczyć się na własnych błędach, uczcie się na czyichś – poprzez powyższy tekst zostawiam Wam kilka moich w prezencie. I pamiętajcie, że prawo jazdy to nie koniec świata. W końcu niejedno jeszcze stresujące wydarzenie czyha w niedalekiej przyszłości…

Komentarze