czego tu się bać?

Jestem tylko marnym pyłem. Czasem - wieczorami - osiadam na szarawej trawie i uśmiecham się patrząc na niebo, które odurzone chwałą i barwami zachodzącego przed momentem słońca, już umiera z tęsknoty za jego ciepłem. I otulam twarz magią nadchodzącej nocy, i do płuc nabieram ciężkiego, miejskiego powietrza, najśmielej jak tylko potrafię. Pulsuję rytmem miasta, który wkrótce staje się najsłodszą ze wszystkich znanych ludzkości kołysanek. Odpływam ze spokojem i niepokojem. Niesiona na rękach ludzi zawistnych i smutnych zarazem jakoś tak za bardzo. Z dnia na dzień, coraz bardziej zakochuję się w tym, co dotychczas chciałam rozszarpać niczym bardzo wściekły pies. Ja przecież jedno tylko mam marzenie, kołatające się między nieobecną miłością i wszechobecną nienawiścią - chciałabym uśmiechnąć się w beztrosce. Niczego nie planuję. Po prostu jestem tutaj całą sobą. Gdzie? W swoim świecie, prawie zgrabnie połączonym z rzeczywistością. Płaczę sobie do poduchy, po czym obserwuję i analizuję swój uśmiech w odbiciu szyb.
Smakują mi letnie noce. Piękny jest księżyc w pełni, przy którym nawet ci najbardziej błyskotliwi stają się nie warci ani jednego spojrzenia. Tylko ten dziwaczny księżyc potrafi mi pomóc. Dzięki niemu tańczę w mroku, nie bojąc się szeptu własnych pragnień i wiary w to, że doczekają się spełnienia w sposób, o jakim nawet mi się nie śniło. Skoro nadzieja jest matką głupich, to mogę z dumą przypisać sobie status jej przykładnej córy. Wariatek się nie kocha, ale tylko wariaci są coś warci, czyż nie?

Kto jest gotów skosztować nadmorskich zachodów słońca? Ja! Niech szumi morze, niech uśmiech prześle mi mim i niech przydrożny grajek gra mi szanty. Zwariuję, jak nic!
Życzę Ci wspaniałych wakacji. Dostrzegaj ich urok tam, gdzie na pierwszy rzut oka wcale go nie widać. A jeśli rzeczywiście uroku tam nie ma, to sobie go wymyśl. Dlaczego nie?

Komentarze