Oddycham i szlocham, ja płaczę jeszcze

Nie było mnie tutaj wieki. Na nic zdawały się obietnice stawiane samej sobie - będę pisać systematycznie, a to, co powstanie, będzie wartościowe. To nie działa w ten sposób. Po prostu czułam, że nie jestem godna, aby publikować wpisy. Brzmi to nieco głupkowato, jednak prawdy w tym wiele. Przy tych marnych wytłumaczeniach, chciałabym zaznaczyć, że blogi od zawsze prowadziłam tylko i wyłącznie dla siebie, bo nie wierzyłam, że ktoś może posiadać chęci, które skłoniłyby go do czytania moich wypocin. Ta formuła pisania internetowego notatnika, zupełnie nieregularna, w stu procentach zależna ode mnie, wrosła mi w status tradycji, więc wybaczcie, jeśli nie będę w stanie odzwyczaić się od starych upodobań. Każdy czytelnik znaczy dla mnie wiele, dlatego też, oszołomiona samym faktem ich posiadania, marzę o tym, aby publikować wpisy częściej. Nie wiem, czy podołam temu wyzwaniu, więc jeżeli pozostaniesz ze mną i moimi słowami mimo wszystko, nie zważając na ilość zapisków - jestem pod ogromnym wrażeniem. Przepraszam raz jeszcze i postanawiam się poprawić. Spowiedź bloggera, któż to widział...

Jak pisać, kiedy twórczość zabija wewnętrzna pustka? Uczucie, które zdominowało ostatnie dwa miesiące mojego życia, zawładnęło mną na tyle niespodziewanie, że sama nie potrafiłam sobie z nim poradzić. Pustka. Słowo, którego chwyciłby się każdy pragnący usprawiedliwić swoją myślową nieobecność. Pustka. Słowo, którego chwytam się ja, poznając jego prawdziwe znaczenie.
W marcu skończyłam lat piętnaście. Gdybym zawędrowała myślami kilka lat wstecz, mówiłabym: mając piętnaście lat, będę kimś. Zdążę wypięknieć, znaleźć miłość i zrobić coś niezwykłego, o czym dowie się cały świat. Nic takiego się nie stało. W gruncie rzeczy niewiele się zmieniło. Każdy dzień mnie wciąż zadziwia, a  moja dziecięca ciekawość nie zmalała nawet w najmniejszym stopniu. Może tylko więcej centymetrów mam w biodrach, bo rozumu mi raczej nie przybyło. Wracając do pogadanki o piętnastce: dzień urodzin, 2 marca, mogę mianować jako jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Przyjaciele (Ci prawdziwi) sprawili, że uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
Kolejne dni nie były nasycone kolorami w tak czytelny sposób. Wręcz przeciwnie - mogę pokusić się o nazwanie tego czasu, okresem niezwykle ciężkim i pełnym przykrości. Sielanka najwidoczniej musi mieć swój kres, aby stres i smutek też miał szansę wypełnić mnie po brzegi, dlaczego nie. Tłumaczę sobie, że tak właśnie być musiało. Chcę myśleć, że to tylko jedno z wielu doświadczeń, które pomagają coś zrozumieć i dać nadzieję na lepsze jutro. Szkoda, że sama w to nie wierzę.
Dobre aspekty minionych przeżyć? Przekonałam się, że tolerancji i zrozumienia mam w sobie sporo. Okazało się, że można mnie kochać. Wszelkie wątpliwości co do tego, kto jest prawdziwym przyjacielem, rozwiały się raz na zawsze.
Pozornie niewiele tych pozytywów, prawda? Możecie mi wierzyć, że mają dla mnie ogromne znaczenie. Najbardziej rani mnie jednak fakt, że zrównoważyły się z negatywnymi odczuciami, jakimi naszpikowany był ostatni miesiąc z nadwyżką.
Pustka mimo wewnętrznego rozgardiaszu. Pustka. Pragnienie odwzajemnionej, ciemnej, ale całkiem zwyczajnej miłości, od którego nie mogę się opędzić. Pustka mimo usilnych starań ku byciu duszą towarzystwa, wsparciem dla każdego i wiecznym, zaraźliwym uśmiechem. Pustka. Nieskończone korytarze niezrozumienia.

Niedługo wyjdę na prostą. Pozwólcie mi otrząsnąć się z szoku. Dajcie mi odpokutować za ludzi, którzy zawiedli. Zawodzą.
Znów jestem tutaj, to dobry znak.

Komentarze

  1. Jesteś jak najbardziej godną osobą, aby publikować tu tak wartościowe posty. I bardzo dobrze, że piszesz je sama dla siebie. Tak powinno być, dopiero potem dla innych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz