O takich mężczyznach

Dla nich zdeklarowane, wyzwolone, homoseksualne kobiety zmieniają orientację i prężą się jak kot w smugach słońca muskających panele, chcąc być zauważonymi, docenianymi i „tymi jedynymi”.
Przez nich nade wszystko rozsądne kobiety we łzach, w natłoku myśli i w sercu nocy, bez namysłu wykonują do mnie telefony, licząc na pomoc i kilka krzepiących, bezużytecznych w istocie słów. Przez nich się płacze. Sercu do rozumu nie da się przemówić.
Mężczyźni wybitni intelektualnie. Przyszłość narodu. Mający świadomość swej atrakcyjności. Męczennicy, w gruncie rzeczy – nie da się przecież nie dostrzec dramatu sytuacji, w której stado spragnionych miłości kobiet, każdego dnia bombarduje uosobienia swych fantazji milionem spojrzeń i słów, mniej lub bardziej przepełnionych aluzjami. Dla tych mężczyzn zbawienna mogłaby okazać się asertywność, jednakże wydrapałaby ona rysę na ich nieskażonym nieuprzejmością wizerunku. 



Ci mężczyźni na marginesie zeszytu wypisują słowa „I Can’t Help Falling In Love With You”, nucąc przy tej sposobności urokliwą melodię owej piosenki. A tańczą zawsze tak, jak gdyby chcieli przedłużyć młodość każdej nocy. Gdy natomiast wymyślają żarty, które staram się głośno uznać za absolutne przeciwieństwo czegoś zabawnego, w duchu śmieję się, nie znając granic. Dla nich żadne pytanie nie jest oczywiste i skrywa za sobą pokłady refleksji, niewidocznych na pierwszy rzut oka. Wszystko muszą przeanalizować dogłębniej, zrozumieć lepiej, wiedzieć więcej. Aż chciałoby się wygnieść ich wyprasowane koszule, potargać ułożone włosy, zmącić uporządkowane myśli i odkryć to, co niedoskonałe i zapewne jeszcze piękniejsze, a niefortunnie skryte pod powłoką mężczyzny bliskiemu doskonałości.
Oni tacy są właśnie irytująco intrygujący. 
Czasem myślę, że dzięki nim mogłabym obudzić w sobie uśpione pokłady wrażliwości. Że mogłabym im podarować im dawkę magii, która – w co ledwo wierzę, ale wierzę jeszcze -  drzemie gdzieś w głębi mnie. Magii słów, chwil, wschodów i zachodów, dźwięków ukulele, tańca i wspólnego śpiewania. Że uczyniliby mnie kimś wartościowym. Kimś, kim byłam. Kimś, kogo straciłam. I że wówczas w moje skostniałe marzenia wróciłoby tchnienie. Że życiu wróciłby sens.
Szybko jednak uciekam od tej myśli, bowiem wybrałam już kolor swoich dni. I choć z roku na rok coraz bardziej blaknie, wciąż mogę rozpoznać ich barwę. Ciepłą, znajomą i pasującą do wielu koncepcji odnośnie przyszłości. Zresztą, przecież nawet największy szaleniec nie skoczyłby w przepaść bez świadomości jakichkolwiek szans na przeżycie, jeśli na życie miałby jeszcze chęć. I ja również nie będę szaleńcem. Choć czasem chciałabym nim być.
Będę więc podziwiać nieznajomy, wyidealizowany kształt tych mężczyzn. Będę pomagać, chroniąc ich przed cierpieniem, które kiedyś sama poznałam, więc im nie pozwolę go doświadczyć. I przy okazji słaba będę, jak Ci wszyscy na nich podatni. I słaba będę, jak te wszystkie na niego podatne. Ale tylko czasem - by zanalizować to, co całkowicie niemoje i docenić to, co codzienne i najwspanialsze.
I choć tak się boję niewierności,
nie bardziej niż niezmienności...
Nie wszystko złoto, co się świeci.

Komentarze